Legenda
Przekazy ustne, ale i ujęte w „Ziemi Kujawskiej” Maksymiliana Boruckiego mówią, że w wodach jeziora w Sadłóżku, zatopione są ogromne skarby. Stoję po raz któryś nad tym pięknym i malowniczym jeziorem, niewielkim oczkiem wodnym w porównaniu z sąsiadującym, potężnym jeziorem Głuszyńskim. Co kryją niedostępne, ciemne wody małego jeziorka?, ile prawdy w opisach M. Boruckiego, w przekazach słownych mieszkających tu ludzi?.

Rozpocznę cytatem z „Ziemi Kujawskiej” ….Na trakcie z Lubrańca do Radziejowa leży wieś Sadłóżek, nad jeziorem o tej samej nazwie, jeziorem niewielkim, choć głębokim, w którym są zwały drzew po zapadłym lesie, utrudniającym łowienie ryb siecią. Tuż za wsią jest pewien rodzaj wąwozu, na wierzchołku, którego, znajduje się okop usypany według podań przez Władysława Łokietka. U stóp tego okopu leży jezioro „Sadłóżek”

Historia
Początek XIV wieku to czas dla Polski bardzo trudny. Słabe i rozdrobnione państwo, było atakowane z wszystkich stron, przez nieprzyjacielskie wojska, zaś Kujawy, na których leży opisywane przeze mnie jezioro, stanęły na drodze ekspansji Krzyżackiej. Łupieżcze wyprawy Krzyżaków, na Radziejów, czy Brześć Kujawski, przechodziły opisywanym wcześniej traktem. To przy tej „trasie leży przecież miejscowość Płowce, miejscowość znana, miejsce bitwy z Krzyżakami, w 1331r. Przed bitwą pod Płowcami, Komtur Chełmiński, Luterberg, dowodzący dużym oddziałek wojsk krzyżackich, zamierzał zdobyć szturmem zamek w Brześciu Kujawskim – ówczesną siedzibę króla Władysława Łokietka.

Bitwa
Aby przeciwstawić się i opóźnić przemarsz krzyżackich oddziałów, Łokietek obsadził swoimi wojami umocniony okop nad jeziorem Sadłóżek. Ta polowa twierdza, była poważnym punktem strategicznym, w „podjazdowej” wojnie łokietkowych wojsk z potęgą Zakonu Krzyżackiego. Twierdza, zmuszała, do rozdzielenia wojsk komtura na dwa oddziały, z których jeden pomaszerował na Brześć Kujawski, drugi pozostał oblegając okop w Sadłóżku. Czas XIV wieku i czasy wcześniejsze, miały swoje zwyczaje. Wyruszający na wojnę rycerstwo, podróżowało wraz z całym znaczącym dobytkiem, choć chodziło tu głównie o zgromadzone kosztowności, które zabierano do obozów mniemając, że w ten sposób nie wpadną w ręce wrogów, lubo zwyczajnych rabusiów. Była to teza uzasadniona, ale tylko wówczas, jeśli obóz, warownia oparła się agresorowi, co jak z historii wiemy nie zawsze tak się kończyło. Zgromadzonym w sadłóskim okopie rycerstwem dowodził dziedzic majątku Thorzewo (obecnie Torzewo dop. red.) Thorzewski. Dowodził on licznym oddziałem okolicznej szlachty i rycerstwa.

Po latach i wiekach wiemy, że bitwę pod Płowcami prawie na pewno wygraliśmy, a na pewno nie przegraliśmy. Wówczas jednak, jej wynik, szczególnie przed starciem, wcale nie był taki pewny. Zgromadzeni w okopie rycerze, wobec nadciągającej nawały krzyżackiej i realnej możliwości porażki, zaczęli się zastanawiać, co zrobić ze zgromadzonymi w obozie skarbami, a że groźba wpadnięcia ich w ręce wroga, stawała się coraz bardziej realna, uradzono, że wszystkie bogactwa, głównie ze złota i srebra, po uprzednim spisaniu, zostaną zapakowane do jednej wielkiej dębowej skrzyni i zatopione w głębinach pobliskiego jeziora. Zastrzeżenie hipoteczne, jakiego dokonano brzmiało: ”…przy sprzedaży tego majątku, w skład, którego by wchodziło jezioro, Sadłóżek (chodzi o samo jezioro dop. red.) i gdyby komuś udało się rzeczone skarby wydobyć, miałyby one przejść do familii Dąbskich, właścicieli rozlicznych majątków – (również majątku w Dąbiu Kujawskim). Nadmienić trzeba, że Dąbscy to bliscy krewni rodziny Lubranieckich. Wywodzili się z tego samego bardzo starego rodu Godziębów, fundatorów i założycieli miasta Lubrańca.

Bitwa rozegrana na równinach kujawskich znana nam jako bitwa pod Płowcami miała kilka epizodów, choć główne boje toczyły się na płowieckich polach i pod samym Radziejowem, to jednak wiele wskazuje na to, że walki trwały również i w okolicy wspomnianego umocnienia nad jeziorem Sadłóżek. Świadczą o tym znalezione w okolicy wału kamienne kule armatnie, takie, jakich używali podówczas do swoich armat Krzyżacy. Podobne kule znajdowano również na polach w okolicy Płowiec. Starcie pod Płowcami było pierwszą od dłuższego czasu porażką krzyżacką i choć to Polacy ustąpili pola, Krzyżacy następnego dnia pośpiesznie wycofali się z Radziejowa do Torunia. Zadziwiającym jest, zatem to, że po odparciu najazdu, skarbu z jeziora nie wydobyto i trudno ocenić, dlaczego. Może było to wówczas nie do zrealizowania, jako że jak pisze Maksymilian Borucki, „dno jeziora usłane było czymś w rodzaju słupów przypominających zatopiony las”. Jezioro było również wówczas bardzo głębokie. Skarb, zatem pozostał na dnie i czekał. Nie wiadomo ile do tej pory podjęto prób wydobycia skarbu.

Poszukiwania skarbu
Wiadomo, że pierwszą poważną i z dużym rozmachem próbę podjął w 1840 roku były oficer wojsk polskich – zarazem właściciel Sadłóżka pan Gaszyński – z wykształcenia geometra. Ponieważ wiedział, że jezioro Sadłóżek leży wyżej od jeziora Głuszyńskiego, postanowił w prosty sposób zdobyć skarb. Obliczył, że różnica poziomów tych jezior pozwala całkowicie spuścić wodę z Sadłóskiego jeziora i tym sposobem wydobyć skarb, a poprzez zablokowanie po zakończeniu penetracji dna, odpływu, ponownie zapełnić akwen wodą. Jego zamysł nie znalazł wielu zwolenników, a ci byli potrzebni by współfinansować zamierzenie. Gaszyński wystawił, zatem pewną ilość biletów akcyjnych i choć nadal brakowało pieniędzy, prace ruszyły. Krótko jednak trwało „osuszanie” jeziora. Wprawdzie woda zaczęła spływać pogłębionym kanałem, ale było to za mało i należało kanał jeszcze bardziej pogłębiać, a tu jak to zwykle bywa, zabrakło funduszy. Prace przerwano. Kilka lat później inny właściciel Sadłóżka pan Wąsierski podobnie jak poprzednik, skuszony zatopionymi skarbami zabrał się do dalszego osuszania jeziora. Sprowadził potężne parowe pompy, które dniem i nocą przelewały wodę do jeziora Głuszyńskiego. Obniżono w ten sposób poziom jeziora o ponad dwa metry, ale woda nieustannie napływała z rozlicznych źródeł, co rusz pokazujących się, w miarę obniżania lustra wody. Aby dokończyć „dzieła” potrzebne były jeszcze kolejne dwie pompy, ale i tu podobnie jak poprzednikowi, możliwości finansowe się wyczerpały.

Tak prawdę mówiąc przyczynił się temu właściciel majątku w niedalekim Głuszynie – Michał Sokołowski, któremu przepompowywana z Sadłóżka woda zalała skoszone łąki . Sąsiad oddał sprawę do sądu i wygrał, uzyskując od Wąsierskiego 3000 rubli odszkodowania. Kto wie czy w tym sporze nie chodziło jednak o to aby uniemożliwić wydobycie skarbu z jeziora, bo któż to nie zna naszej polskiej sąsiedzkiej „miłości”.
Stracił, zatem pan Wąsierski jak również i wspólnik jego pan Marczewski sporo grosza, nic nie zyskując, a skarb pozostał dalej w mulistym dnie jeziorka w Sadłóżku. Leży on tam po dzień dzisiejszy i zapewne jeszcze długo nikt go nie wydobędzie- o ile rzeczywiście tam jest.

Skarby jednak są
Czasami kiedy wyjdzie się wieczorem na brzeg, kiedy promienie słońca załamują się w wieczornym zachodzie coś błyszczy i migoce jakby z głębin dawało znak że jest , że czeka na wydobycie.

Prawdziwym jednak skarbem tego jeziora i Kujaw jest i ich niepowtarzalny urok i piękno, co w połączeniu z magią tego miejsca, zachęca turystów do odwiedzania zakątka, a jest tam przecież gdzie się zatrzymać, bo powstają gospodarstwa, agroturystyczne. Zapraszam, zatem na Kujawy, tych, co czytają to gdzieś „w oddali”, miejscowym proponuję wycieczkę rowerową albo i pieszą w okolice jeziora Sadłóżek.

Piotr Kalinowski